Siedzę sobie na pięknym kwiecistym tarasie otoczona palmami
i innymi jeszcze przeze mnie nie zidentyfikowanymi roślinami. Nowymi dla oka J.
Po wylądowaniu i wbiciu do paszportu ważnych pieczątek przez uroczego celnika
udałam się taksówką do mojego hoteliku. Wybór hotelu a raczej hotelu, jak to
zwykle bywa w moim przypadku, był na zasadzie: bo mi się spodobał na zdjęciu. Wszędzie
biel: łóżko, pościel, ściany, okna, rolety, po prostu pięknie. No i
uspokajająco ;). Jak się okazało hotelik jest w totalnie nieturystycznym miejscu.
Po prostu przeniosłam się w sam środek tajskiego życia. Wokół same straganiki
ze świeżo podawanymi owocami. Postanowiłam kupić sobie co nieco do przekąszenia
(3 zł za pokaźny owocowy zestaw). Przemiła Tajka postanowiła zapoznać mnie z
niektórymi. Otwierała po kolei woreczki w których znajdowały się przeróżne porcjowane
owoce w… i teraz uwaga…przyprawach. Pieprz, chili i sama nie wiem co jeszcze. Śmiała
się do łez gdy po skosztowaniu jednego oczy odwróciły mi się i długo im zajęło
powrót na dawne miejsce. Ale najfajniejsze jest to, że było to smaczne. Podobno
owoce w połączeniu z ostrymi przyprawami zapobiegają poceniu się, wiążą wodę w organizmie.
A tu to jest ważne. Naprawdę jest ciepło :). Po krótkiej drzemce
postanowiłam wyjść trochę się rozejrzeć po najbliższej okolicy. To dzielnica
tak zwanego „normalnego życia Tajów”. Mieszkają tu oni i pracują. Czasem jedno
i drugie dzieje się w tym samym miejscu. Trafiłam na przerwę obiadową i widziałam
salon kosmetyczno fryzjerski przearanżowany na czas posiłku w jadalnię dla
kilku osób. Siedzieli sobie oni na podłodze i wcinali ze smakiem jakieś
pyszności. Pełen relaks bił od nich i od ich „stołu”. Znajduje się tu również mnóstwo
warsztatów samochodowych, stolarskich i tym podobnych. Jako były behapowiec
naprawdę dużo mnie kosztowało przyglądanie się ich pracy. Zdecydowana część
zdjęć, które kiedyś wykorzystywałam jako element szkolenia bhp dla pracowników
jako przestrogę, robione były w Tajlandii. Musiałam mieć ciekawą minę
przyglądając się im podczas pracy bo śmiali się ze mnie rzewnie.
Widziałam też pierwsze posągi Buddy w różnych aranżacjach.
Stoją one tu wszędzie. Przy każdym jest mały ołtarzyk na którym złożone jest
pożywienie, zazwyczaj owoce, pojemnik z wodą, kadzidła. Ten temat będę jeszcze
zgłębiać podczas kolejnych chwil i dni.
Kochani, raz jeszcze dziękuję za dodatkowe skrzydła podczas
mojego lotu. Czułam Wasze wsparcie całą sobą.
Wai (Tajskie pozdrowienie)
Poniżej pierwsze zdjęcia. Jakoś tak mi dziwnie było wchodzić z obiektywem w codzienne życie. Z czasem to się zmieni :)
Mięsko z grila |
Raj dla architekta - jak tu sprytynie ukryć wszystkie przewody |
Nic tu nie jest uporządkowane, a wszystko jest w porządku - zadziwiające |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz to, czym chcesz się podzielić: