Czasami przychodzi taki dzień, że musisz coś ugotować. Do
tej pory obsługiwały nas cudowne tajskie kucharki, gotujące dla społeczności
klasztornej jednak z różnych względów przyszedł czas na wolontariuszy.
Ochotników brak. Na pytanie, kto mógłby zrobić zakupy dla grupy i ugotować
obiad niemalże wszyscy spuścili głowę. Tak jak w szkole gdy nauczycielka zadaje
pytanie i szuka adresata. Poproszono nas jednak abyśmy wyznaczyli po dwie osoby
każdego dnia które będą odpowiedzialne za gotowanie :). Podszedł do mnie
Patrick, czterdziestoparoletni anglik, pytając czy jestem dobrym kucharzem.
Znowu bez wątpienia niemalże wykrzyczałam – tak, ja nim jestem! Stwierdził, że
to super, że on nie umie nic ale może mi pomagać. Bardzo lubię Patricka.
Przeprowadzamy codziennie mnóstwo odkrywczych rozmów podczas posiłków, czasu
wolnego czy stania na drabinach.
Podróżuje po świecie od lat i opowiada o różnych miejscach o duchowości
i bezwarunkowej miłości. Lubię go. Dostałam pieniądze i poszliśmy na zakupy –
ja, Patrick i MaryAnn, która postanowiła nam pomóc. Trafiłam na bazar, na
którym znajdowały się owoce (większości z nich nawet nie znam), warzywa, ryby,
zioła, fasole i mnóstwo innych spożywczych różności. Nie wiedziałam co wybrać i
w jakiej ilości. Zawsze jak coś robisz pierwszy raz to jest trudniej, bo nie
wiesz co wybrać, ile tego wybrać i czy będzie smakowało. Zaczęliśmy proces
krojenia, blanszowania, gotowania i przyprawiania. Korzystaliśmy z kuchni w
której na co dzień powstają posiłki dla mnichów i pozostałych uczestników
spotkań. Patrick miał wyzwanie z jedna kucharką, która w ogóle nie chciała nam
pomóc, była niemiła, nie pokazała nam jak zapalić gaz na wielkiej kuchence.
Patrick już od początku był zdenerwowany. Z tego wszystkiego podczas wspólnej
próby zapalenia ognia na kuchni – podpalił mi skórę na dłoni. Przepraszał
bardzo i biegał po kuchni sam już nie wiedząc za czym. Mówię mu sól, przynieś
mi sól. A on mi daje cukier. Postanowiłam użyć innych znanych mi metod i ból
oraz rana zniknęła bez śladu. Mój proces rozpoczął się gdy do kuchni wszedł
jeden z wolontariuszy. Nalał wody do szklanki, usiadł sobie i obserwował
podając nam „lekkie sugestie” odnośnie gotowania. Dopiero teraz uświadomiłam
sobie że on, jako jedyny od trzech dni nie pracuje, nie medytuje tylko sobie
chodzi i komentuje. Ale proces. Aż się nie spodziewałam. Kurczę, pomyślałam
sobie, wszyscy coś robią a ten będzie się przechadzał i komentował. Postanowiłam
zwrócić mu delikatnie uwagę aby umył po sobie szklankę z której pił wodę. On
jednak postanowił ją zostawić mówiąc, że może potem po nią wróci. Oj działo się
w tej kuchni. Jednak pomimo tych wszystkich procesów przygotowaliśmy dla grupy
pyszny obiad. Każdy wziął po dwie dokładki, więc chyba im smakowało :).
Wieczorem siedzieliśmy sobie z Patrickiem na kwiecistym dziedzińcu i
wspominaliśmy dzisiejszy dzień i nasze gotowanie. On miał oczekiwania względem
tajskiej kobiety, która według niego powinna zachowywać się w dużo milszy
sposób, bo jest przecież buddystką i podąża za jego naukami. Ja zaś
oczekiwałam, że Ian będzie pracował tak jak inni a nie tylko przyglądał się
pracy. Tak, dużo oczekiwań. Ktoś powinien zachowywać się tak a nie inaczej
według nas. Najśmieszniejsze jest to, że mnie nie drażniła ta kobieta a
Patricka nie drażnił wolontariusz. Trzeba uważać na każde stwierdzenie, gdzie pojawia
się słowo POWINIEN. Nikt niczego nie powinien ani nie nie-powinien. To nic
innego jak nasze oczekiwania wobec ludzi. Także okazało się, że odkrycia mogą
być nawet podczas przygotowywania posiłku.
Przebywając w swoim otoczeniu: domu, pracy, szkole,
warsztacie rozwojowym, zobacz w swoich myślach ile razy użyła/eś magicznego
słowa POWINIEN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz to, czym chcesz się podzielić: