Dwa loty cudownymi samolotami minęły dość szybko. Gdy
niedzielnym wczesnym rankiem samolot dotknął płyty lotniska, łzy pociekły mi po
policzkach. Chyba dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem w Warszawie. Nie
były to jednak łzy smutku. W jednej chwili napłynęły do mnie myśli o odwadze i
ogromnym zaufaniu do siebie, do ludzi, do Ducha, jaka mi towarzyszyła przez
całą moją podróż. Wciąż towarzyszy. Przytuliłam się mocno i podziękowałam sobie
za to piękne doświadczenie, które tak starannie utkałam z moich marzeń. Na
lotnisku czekała na mnie cudowna istota, moja bratnia dusza. Stała tak
uśmiechnięta z pięknym kwiatem w ręce. Wpadłyśmy w swoje ramiona i stałyśmy tak
dłuższą chwilę, jak to zwykle czyniłyśmy. Niech przywita i połączy się ciało,
serce, duch i myśl. Gdy już wymieniłyśmy energię udałyśmy się do samochodu.
Zapomniałam sprawdzić przed wylotem z Tajlandii pogody w Polsce i trochę mnie
zaskoczył komunikat po wylądowaniu: Witamy w Polsce, na termometrze jest siedem
stopni Celsjusza. Popatrzyłam na swoje gołe nogi i klapeczki z
charakterystycznym: no tak.. Może się zahartuję, pomyślałam. Nie spałam od 29
godzin i pomimo tego, że czasem zakręciło mi się w głowie czułam się nad
wyraz obudzona. Wypiłyśmy wspólną pyszną kawę. To niesamowite, ale czułyśmy
jakbyśmy nie widziały się od tygodnia. Rozmawiałyśmy jak zwykle o nas, o tym co
się podziało, czego doświadczyłyśmy, co nas to doświadczenie uczy, w jakim
miejscu z sobą jesteśmy, czym akurat teraz się zajmujemy, jaki temat potrzebuje
uzdrowienia, porzucenia czy zmiany. Wypiłyśmy kolejną kawę i przygotowałyśmy
pyszne śniadanie. Były soczyste, czerwone pomidory posypane szczypiorkiem,
ogórki, rzodkiewka, ser, oliwki i pyszny ciemny chleb z masłem. Łzy napłynęły
mi do oczy po raz kolejny tego dnia. Jak dobrze. Jak dobrze zjeść takie
śniadanie po kilkumiesięcznej przerwie. Mój anioł zapytał mnie, co będę chciała
zjeść na pierwszy obiad po powrocie do Polski. Odpowiedziałam bez chwili
zająknięcia: ziemniaki z koperkiem, jajkiem sadzonym i kefirem. Taki obiad też
wspólnie przygotowałyśmy. Było nawet więcej. Była sałata w pysznym śmietanowym
sosie! Co za rozkosz, iście królewski obiad. To niesamowite, jak powszednieje
nam jedzenie. Przyzwyczajeni do tego, że zawsze możemy kupić składniki i po
prostu przygotować sobie ten „zwykły” obiad, zapominamy o tym, że każdy kęs
ziemniaka posypanego koperkiem może być ucztą dla podniebienia. Czasem warto za
czymś zatęsknić, aby potem poczuć to w pełni i naprawdę celebrować każdy kęs…
słowo, emocję, chwilę. W coachingu mówimy na to dysocjacja.
Po czterdziestu godzinach bez spania, wieczorem padłam na
łóżko. Spałam jak dziecko :).
Czuję wielką wdzięczność za to, jakich ludzi mam wokół
siebie. Tak bardzo się cieszę, że oni są, że mnie wspierają słowem, myślą i
czynem. I znowu temat wdzięczności wraca. Chcę go wprowadzić na stałe do mojego
życia.
Po trzydziestu godzinach podróży... |
Fajnie się Ciebie czytało, fajne zdjęcia, super opisy, świetne spostrzeżenia, między wierszami głębokie myśli!! Szkoda, że to już koniec... i co teraz??? Mam nadzieję, że będziesz kontynuowała swojego bloga po powrocie do Polski i znajdą się nowe wydarzenia do ich opisywania:) A tak poza tym to Welcome back:)
OdpowiedzUsuńCuż, właściwie tak jak pisałam wcześniej, to nie koniec a początek :). Cieszę się, że się podoba. A propos, komu się podoba? :)
UsuńAnia Z. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuń