Ostatnio doświadczyłam tak zwanych słabszych chwil. Wiem, że
wiele osób było i jest ze mną. Otrzymałam ogromna dawkę miłości i wsparcia.
Każdy na swój sposób próbował dodać mi sił. Zabawne, że jak dostajesz na raz
tyle różnorakich opcji wyjścia czy też pozostania w stanie zawieszenia to
najzwyczajniej nie wiesz co wybrać :) Jak zwykle w takich
sytuacjach sprawdza się stary sposób polegający na poszukaniu w sobie. Odczułam
również, chyba wczoraj pierwszy raz, presję związaną z moją podróżą. Rozpoczynając
pisanie bloga niejako ujawniłam światu swój zamiar, co niesie za sobą pewien
rodzaj deklaracji. Piękne książki o podróżach i poczynaniach śmiałków powstają
zazwyczaj gdy ci śmiałkowie wrócą i zdecydują, co chcą napisać, czym się
podzielić ze światem a czym nie. Uświadomiłam sobie że w przypadku JoQUEST
relacja jest Live!!! Z jednej strony to piękne, bo mogę zabrać innych w moją
podróż, z drugiej zaś dzielę się też chwilami zwątpienia, a to nie jest łatwe. Wielu
pięknych ludzi jest ze mną w kontakcie i mówią, że mój wyczyn stanowi dla nich
inspiracje. To cudownie – róbcie, działajcie! Jednak kij ma dwa końce, a na drugim czasem jest smutek,
zwątpienie, rezygnacja i prozaiczne pytania typu: co ja tu robię?, czy mi
wystarczy na całą podróż środków?, jak tu się odnaleźć gdy totalnie wszystko
jest inne? Mój australijski anioł zapytał mnie dziś: czy nazywając tą podróż
Wielką Podróżą nie odczuwasz presji, którą sobie sama narzuciłaś? Cholera –
trafił w sedno! Tak, ani przez chwile nie chciałam się przyznać przed sobą do
tego, że mogłabym wrócić wcześniej niż przewidywałam na przykład. Póki co nie
zamierzam, ale weźmy taką ewentualność. No tak, gdybym wróciła wcześniej, czy
aby nie zawiodłabym innych. Ot przekonanie w sobie znalazłam, co? Czy nie
zawiodłabym innych.. Może obawiałabym się kpin, że taka miała jechać na tak
długo w tyle miejsc a tu proszę.. Oj, podróż naprawdę konfrontuje Cię z wieloma
przekonaniami, nawet tak błahymi. To niesamowite, że taka myśl może przyćmić Ci
rajską atmosferę Tajlandii. Popracowałam zatem sobie z przekonaniem i oto
JESTEM ku swojej uciesze :).
Dziś Dzień Buddy. To znaczy, że mieszkańcy przychodzą do
świątyni składając mnichom podarunki, głównie pożywienie. To piękny rytuał,
wzruszyłam się niesamowicie gdy mnisi śpiewali dziękczynienie, a siedziałam
obok nich i wibracje przenikały bezpośrednio do mojego ciała. Ukradkiem wycierałam
łzy. Jestem od 4:00 na nogach, bo tu tak się funkcjonuje. Ja myślałam 4:00, tak
wcześnie? Wychodzę na korytarz a tam ruch, jakby co najmniej południe było. Inna
perspektywa. Następnie medytacja do 6:00. Poznaję nowe pozycje medytacyjne,
których wcześniej nie znałam. Dobrze mi :) Dzień minął na pracy
polegającej na układaniu mozaiki w pewnym pięknym miejscu, o którym zapewne
jeszcze napiszę – no i pokażę moje dzieła!!! Uwielbiam układać mozaikę: cement,
kawałki potłuczonych kafelek i tworzy się piękny obraz :)
Podczas spisania tego posta podszedł do mnie kolejny Anioł, w postaci starszej kobiety żyjącej w społeczności klasztornej i ofiarowała mi pyszny posiłek i wodę. Zjadłam z apetytem i popłakałam się ze wzruszenia i z.. chili :) Przyniosła też książkę do nauki masażu tajskiego...
|
Przygotowane naczynia które młodzi mnisi ofiarowują starszyźnie podczas ceremonii Dnia Buddy |
|
Młodzi chłopcy odbywający tak zwany staż mnisi siedzą i spożywają posiłek |
|
Starszyzna podczas ceremonii |
|
Podjum w świątyni, na którym siedzą mnisi podczas ceremonii |
|
Posiłek jedzony ze smakiem |
|
No i kotek, którego tajka kazała mi koniecznie dodać :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz to, czym chcesz się podzielić: