poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wizyta w nowo powstającym klasztorze i co ma do tego szczęście



Podczas prywatnej audiencji u naczelnego mnicha otrzymaliśmy zaproszenie do wzięcia udziału w uroczystości zbierania datków dla nowego klasztoru. Klasztor ten, którym przewodzi ten sam mnich, jest oddalony o 3,5 godziny jazdy od Khon Kaen na zachód. Wczesnym rankiem wsiedliśmy do autobusu z tak zwana naturalną klimatyzacją i wraz z innymi mnichami i klasztornymi kobietami udaliśmy się w drogę. Już o 9:30 byliśmy na miejscu. W Khon Kaen nie ma turystów, ale tam gdzie się udaliśmy tworzyliśmy naprawdę egzotyczną scenografię. Tajowie nie mogli oderwać od nas oczu. Byliśmy ubrani w nasz piękne białe (a właściwie w kolorze ultramaryny :)) uniformy z wymalowanym na plecach znakiem Mindfulness Project – Wat Pho Khon Kaen. Ostatnio lubię robić zdjęcia i narzekałam na swój malutki aparacik, że tak bym chciała a nie mogę zrobić dużego zbliżenia czy uzyskać dobrego koloru. No i jak mówi Patrick prosisz i masz. Okazało się że on ma profesjonalny, duży, ciężki aparat i chętnie mi pożyczy. Wow! Faktycznie mówisz - masz. Złapałam za aparat i wyszukiwałam obiektów do sfotografowania. Długo nie trzeba było szukać. Tajowie niemalże w kolejce ustawiali mi się do zdjęć. W tym czasie mieszkańcy miasteczka zbierali datki na nowy klasztor. Uroczyście został też wciągnięty ozdobny element na szczyt nowo budowanego klasztoru. Towarzyszyła temu głośna muzyka, bicie w gong i głośna modlitwa. Następnie można było udać się na wspólną medytację do starej świątyni. Ja wybrałam ludzi. Jakoś poczułam że chce pomedytować między nimi, zauważając ich, robiąc im zdjęcia, czerpiąc od nich energię radości, miłości, harmonii i dzielenia się. Tajowie mają tego aż nadto. Robiłam zdjęcia. Oczywiście głównym obiektem byli ludzie, starsi, młodsi w końcu moje ukochane dzieci. Scenerią do zdjęć były miejsca konsumpcji pysznych posiłków przygotowanych przez mieszkańców, którymi to ochoczo się dzielili ze wszystkimi. Więc przechadzałam się między stoliczkami robiąc zdjęcia i co chwila ktoś mi wręczał miseczkę z pysznym ryżem, warzywami, makaron, owoce, lody czy schłodzoną wodę. To zabawne bo w tajskim języku nie istnieje specjalna różnic między lubić coś a chcieć tego. Więc jak pytają cię czy lubisz lody czy makaron po tajsku a ty odpowiesz że tak, wręcz uwielbiam. Po kilku sekundach ląduje na twojej dłoni miseczka wypełniona tym, co lubisz ;). Zjadałam ze smakiem i robiłam zdjęcia. W pewnym momencie moje czujne oko wypatrzyło małego chłopca, który przyciągał mnie jak magnes. Wprost nie mogłam oderwać od niego oczu. Miał może sześć lat i patrzył na mnie z takim zaciekawieniem, uśmiechając się przy tym pięknie. Poczułam go w sercu, bardzo mocno. Poczułam jakbyśmy się znali od lat. Miałam ochotę wziąć go za rękę i zabrać ze sobą. To było takie mocne.
To ciekawe jak tajowie znajdują okazję do świętowania i celebracji każdego niemalże dnia. Towarzyszy temu piknik z pysznym jedzeniem, piciem, muzyką i wszechobecnym uśmiechem. Jedna tajska kobieta podeszła do mnie, uśmiechnęła się i zapytała po angielsku: czy jesteś szczęśliwa? Popatrzyłam na nią i odpowiedziałam: Tak, jestem. Uśmiechnęła się, powiedziała to dobrze, pogłaskała po głowie i poszła. Czy jestem szczęśliwa. Ostatnio wypełnia mnie ta energia coraz bardziej, coraz głębiej. Trudno to opisać. Usłyszałam ostatnio od pozostałych wolontariuszy że błyszczę. Nie wiem czy błyszczę, czy to aby nie pot (temperatura sięga tu ostatnio 43 stopni), ale wiem co czuję wewnątrz. Mój australijski anioł również jest tego przyczyną :).

Czy jesteś szczęśliwa/y? 















2 komentarze:

Napisz to, czym chcesz się podzielić: