Wzięłam mój laptop pod pachę aby usiąść w otwartej kuchni
gdzie mogę podłączyć się do prądu. Nie, nie do Internetu, do prądu. Po Internet
muszę iść na plażę. Takie oto warunki mam w nowym miejscu. Jestem w dżungli.
Jak to zwykle ze mną bywa zdziwiłam się troszkę. Czytając opis tego miejsca
jakoś nie odnotowałam że będzie to dżungla. Wraz z kierowcą minibusa przez ponad godzinę szukaliśmy tego miejsca. W
pewnym momencie drogę przebiegło jakieś zwierzę. Kot? Pomyślałam. Nie, to po
prostu małpa. Biegają sobie tu jak w Polsce psy czy koty. Zatem jestem na
wyspie Koh Lanta, w dżungli. Wraz z czterema innymi wolontariuszami mieszkamy w
domkach z gliny. Każdy domek jest wyposażony w łazienkę, toaleta jest na
zewnątrz. Wokół gąszcz palm na których rosną banany, papaje, mango i inne
owoce. Latają przeróżnych kształtów i rozmiarów motyle, ważki i inne insekty
zamieszkujące dżunglę. Nocą można zobaczyć rój świetlików, które na tle
gęstwiny lasu wyglądają dość zjawiskowo. Wczoraj po całodziennej podróży
postanowiłam położyć się wcześniej spać. Przygotowano dla mnie posłanie na
podłodze. Zwykły ale wygodny materac, prześcieradło, poduszka i obowiązkowo
moskitiera zawieszona nad całym łóżkiem. Byłam naprawdę zmęczona. Kładąc się
spać rzuciłam okiem na podłogę i ściany bajecznego domku na których to
zobaczyłam… pająka rozmiaru dłoni i inne dziwne zwierzęta przypominające
karaluchy. Jakaż to ogromna zmiana po
trzech tygodniach w luksusowym kurorcie. Upewniłam się że żaden insekt nie
zajął mojego posłania i padłam na poduszkę. Całonocne rechotanie żab i śpiew
ptaków spowodowało, że spałam jak dziecko. Dziś wczesnym rankiem zjedliśmy pyszne
śniadanko. Był ryż serwowany w podobny sposób jak owsianka owoce, orzechy,
konfitury i czaj (herbata z pieprzem). Oprowadzono mnie po całym terenie a
następnie właściciel pokazał mi jak karczować i rąbać drewno. Wraz z
wolontariuszką z Grecji przystąpiłyśmy do pracy karczując różnego rodzaju
trawska wszystko po to aby dostać się do suchego drewna pod spodem. Wiem już
skąd wzięło się powiedzenie „chcesz z liścia?”. Dostałam takim liściem w twarz
kilkukrotnie. Warto zauważyć, że ów liść jest naprawdę duży, jak pięć moich
głów :).
Popracowałyśmy kontraktowe dwie godziny, gdzie pot lał się z nas
niemiłosiernie. Nie dlatego że była to ciężka praca ale temperatura i
wilgotność robią swoje. Czyste i wykąpane siedzimy sobie na werandzie wraz z
grecką wolontariuszką. Kiedy się nie ruszasz zanadto nie pocisz się –
powiedziała. Hmm.. mądrość w tym jest :). Czasem chcemy zrobić
wiele rzeczy, szukamy, biegamy, robimy niepotrzebne kroki. Może czasem warto po
prostu usiąść. Taki mam plan na to miejsce. Nie męczyć się niepotrzebnie.
Znaleźć czas dla siebie, bez zbędnych ruchów. Dużo emocji było ostatnimi dniami
i teraz jest czas na poukładanie ich do poszczególnych szuflad oraz na kolejną
kreację rzeczywistości :). Mój anioł jest i wciąż mnie wspiera. Dzieli nas
tylko fizyczny dystans.
Może to zabrzmi dość śmiesznie ale wczoraj przyszły do mnie
pytania: dlaczego wybrałam taki sposób podróżowania, jaki jest cel, jaki był
powód, jak długo jeszcze, czego ja szukam. Właściwie pytania te padły już
wcześniej z ust mojego anioła ale wtedy nie chciałam słuchać, były to tak zwane
„niewygodne pytania”. Pamiętam, że zadawał mi kilkukrotnie, wszystko po to,
abym zaczęła się nad tym zastanawiać. Wszystko jednak ma swój czas. I człowiek
czasem musi dojrzeć do pytania :). Znalazłam już niektóre odpowiedzi. Szukam dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz to, czym chcesz się podzielić: