poniedziałek, 11 marca 2013

Dzień Buddy i przeróżne uczucia podczas podróży


Ostatnio doświadczyłam tak zwanych słabszych chwil. Wiem, że wiele osób było i jest ze mną. Otrzymałam ogromna dawkę miłości i wsparcia. Każdy na swój sposób próbował dodać mi sił. Zabawne, że jak dostajesz na raz tyle różnorakich opcji wyjścia czy też pozostania w stanie zawieszenia to najzwyczajniej nie wiesz co wybrać :) Jak zwykle w takich sytuacjach sprawdza się stary sposób polegający na poszukaniu w sobie. Odczułam również, chyba wczoraj pierwszy raz, presję związaną z moją podróżą. Rozpoczynając pisanie bloga niejako ujawniłam światu swój zamiar, co niesie za sobą pewien rodzaj deklaracji. Piękne książki o podróżach i poczynaniach śmiałków powstają zazwyczaj gdy ci śmiałkowie wrócą i zdecydują, co chcą napisać, czym się podzielić ze światem a czym nie. Uświadomiłam sobie że w przypadku JoQUEST relacja jest Live!!! Z jednej strony to piękne, bo mogę zabrać innych w moją podróż, z drugiej zaś dzielę się też chwilami zwątpienia, a to nie jest łatwe. Wielu pięknych ludzi jest ze mną w kontakcie i mówią, że mój wyczyn stanowi dla nich inspiracje. To cudownie – róbcie, działajcie! Jednak kij ma  dwa końce, a na drugim czasem jest smutek, zwątpienie, rezygnacja i prozaiczne pytania typu: co ja tu robię?, czy mi wystarczy na całą podróż środków?, jak tu się odnaleźć gdy totalnie wszystko jest inne? Mój australijski anioł zapytał mnie dziś: czy nazywając tą podróż Wielką Podróżą nie odczuwasz presji, którą sobie sama narzuciłaś? Cholera – trafił w sedno! Tak, ani przez chwile nie chciałam się przyznać przed sobą do tego, że mogłabym wrócić wcześniej niż przewidywałam na przykład. Póki co nie zamierzam, ale weźmy taką ewentualność. No tak, gdybym wróciła wcześniej, czy aby nie zawiodłabym innych. Ot przekonanie w sobie znalazłam, co? Czy nie zawiodłabym innych.. Może obawiałabym się kpin, że taka miała jechać na tak długo w tyle miejsc a tu proszę.. Oj, podróż naprawdę konfrontuje Cię z wieloma przekonaniami, nawet tak błahymi. To niesamowite, że taka myśl może przyćmić Ci rajską atmosferę Tajlandii. Popracowałam zatem sobie z przekonaniem i oto JESTEM ku swojej uciesze :).
Dziś Dzień Buddy. To znaczy, że mieszkańcy przychodzą do świątyni składając mnichom podarunki, głównie pożywienie. To piękny rytuał, wzruszyłam się niesamowicie gdy mnisi śpiewali dziękczynienie, a siedziałam obok nich i wibracje przenikały bezpośrednio do mojego ciała. Ukradkiem wycierałam łzy. Jestem od 4:00 na nogach, bo tu tak się funkcjonuje. Ja myślałam 4:00, tak wcześnie? Wychodzę na korytarz a tam ruch, jakby co najmniej południe było. Inna perspektywa. Następnie medytacja do 6:00. Poznaję nowe pozycje medytacyjne, których wcześniej nie znałam. Dobrze mi :) Dzień minął na pracy polegającej na układaniu mozaiki w pewnym pięknym miejscu, o którym zapewne jeszcze napiszę – no i pokażę moje dzieła!!! Uwielbiam układać mozaikę: cement, kawałki potłuczonych kafelek i tworzy się piękny obraz :)

Podczas spisania tego posta podszedł do mnie kolejny Anioł, w postaci starszej kobiety żyjącej w społeczności klasztornej i ofiarowała mi pyszny posiłek i wodę. Zjadłam z apetytem i popłakałam się ze wzruszenia i z.. chili :) Przyniosła też książkę do nauki masażu tajskiego...

Przygotowane naczynia które młodzi mnisi ofiarowują starszyźnie podczas ceremonii Dnia Buddy

Młodzi chłopcy odbywający tak zwany staż mnisi siedzą i spożywają posiłek
Starszyzna podczas ceremonii
Podjum w świątyni, na którym siedzą mnisi podczas ceremonii
Posiłek jedzony ze smakiem

No i kotek, którego tajka kazała mi koniecznie dodać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz to, czym chcesz się podzielić: