poniedziałek, 27 maja 2013

Błogosławię ludzi w moim życiu


Dwa loty cudownymi samolotami minęły dość szybko. Gdy niedzielnym wczesnym rankiem samolot dotknął płyty lotniska, łzy pociekły mi po policzkach. Chyba dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem w Warszawie. Nie były to jednak łzy smutku. W jednej chwili napłynęły do mnie myśli o odwadze i ogromnym zaufaniu do siebie, do ludzi, do Ducha, jaka mi towarzyszyła przez całą moją podróż. Wciąż towarzyszy. Przytuliłam się mocno i podziękowałam sobie za to piękne doświadczenie, które tak starannie utkałam z moich marzeń. Na lotnisku czekała na mnie cudowna istota, moja bratnia dusza. Stała tak uśmiechnięta z pięknym kwiatem w ręce. Wpadłyśmy w swoje ramiona i stałyśmy tak dłuższą chwilę, jak to zwykle czyniłyśmy. Niech przywita i połączy się ciało, serce, duch i myśl. Gdy już wymieniłyśmy energię udałyśmy się do samochodu. Zapomniałam sprawdzić przed wylotem z Tajlandii pogody w Polsce i trochę mnie zaskoczył komunikat po wylądowaniu: Witamy w Polsce, na termometrze jest siedem stopni Celsjusza. Popatrzyłam na swoje gołe nogi i klapeczki z charakterystycznym: no tak.. Może się zahartuję, pomyślałam. Nie spałam od 29 godzin i pomimo tego, że czasem zakręciło mi się w głowie czułam się nad wyraz obudzona. Wypiłyśmy wspólną pyszną kawę. To niesamowite, ale czułyśmy jakbyśmy nie widziały się od tygodnia. Rozmawiałyśmy jak zwykle o nas, o tym co się podziało, czego doświadczyłyśmy, co nas to doświadczenie uczy, w jakim miejscu z sobą jesteśmy, czym akurat teraz się zajmujemy, jaki temat potrzebuje uzdrowienia, porzucenia czy zmiany. Wypiłyśmy kolejną kawę i przygotowałyśmy pyszne śniadanie. Były soczyste, czerwone pomidory posypane szczypiorkiem, ogórki, rzodkiewka, ser, oliwki i pyszny ciemny chleb z masłem. Łzy napłynęły mi do oczy po raz kolejny tego dnia. Jak dobrze. Jak dobrze zjeść takie śniadanie po kilkumiesięcznej przerwie. Mój anioł zapytał mnie, co będę chciała zjeść na pierwszy obiad po powrocie do Polski. Odpowiedziałam bez chwili zająknięcia: ziemniaki z koperkiem, jajkiem sadzonym i kefirem. Taki obiad też wspólnie przygotowałyśmy. Było nawet więcej. Była sałata w pysznym śmietanowym sosie! Co za rozkosz, iście królewski obiad. To niesamowite, jak powszednieje nam jedzenie. Przyzwyczajeni do tego, że zawsze możemy kupić składniki i po prostu przygotować sobie ten „zwykły” obiad, zapominamy o tym, że każdy kęs ziemniaka posypanego koperkiem może być ucztą dla podniebienia. Czasem warto za czymś zatęsknić, aby potem poczuć to w pełni i naprawdę celebrować każdy kęs… słowo, emocję, chwilę. W coachingu mówimy na to dysocjacja.
Po czterdziestu godzinach bez spania, wieczorem padłam na łóżko. Spałam jak dziecko :).
 
Czuję wielką wdzięczność za to, jakich ludzi mam wokół siebie. Tak bardzo się cieszę, że oni są, że mnie wspierają słowem, myślą i czynem. I znowu temat wdzięczności wraca. Chcę go wprowadzić na stałe do mojego życia. 

Po trzydziestu godzinach podróży...

sobota, 25 maja 2013

I gdy jedna podróż się kończy... inna się zaczyna

JoQUEST - w podróży do siebie. Tak jakiś czas temu, na kilka miesięcy przed wyjazdem do Azji, zatytułowałam swojego bloga. Dziś ostatni dzień na tym kontynencie podczas tej podróży. Różne emocje się przewijają: radość powrotu, tęsknota za krajem, rodziną, przyjaciółmi, jedzeniem wreszcie nostalgia i melancholia. Tak to zwykle bywa gdy opuszczamy miejsce, w którym... dużo się podziało. 
Na swojej drodze spotkałam mnóstwo cudownych ludzi z całego świata. Z jednymi łączyła mnie głęboka więź, inni byli moimi nauczycielami. Jeszcze inni wciąż są.
Podczas całego pobytu w Tajlandii miałam trzynaście różnych domów. Spałam na dmuchanej karimacie, macie bambusowej, na gołych kafelkach, w wygodnym łóżku królewskim, na glinianej podłodze. Miejsca te były klimatyzowane, wyposażone w wiatrak lub... bez jednego ani drugiego.
Przemieszczałam się tuk-tukami, samochodami, na pace samochodów, "naturalnie klimatyzowanym" autobusem, rowerem, skuterem, pociągiem bez klimatyzacji, łodzią i promem.
W Tajlandii na znak szacunku do miejsca ściąga się buty przed wejściem do domów, hoteli, sklepów, restauracji, salonów masażu czy biur. W nawyk weszło mi chodzenie wszędzie na boso i bardzo to lubię:).
Niemalże każdy sklep, biuro, stacja benzynowa, dworzec kolejowy, restauracja, biuro czy posterunek policji ma swój ołtarz, na którym codziennie rano pracownicy składają owoce, wodę i palą kadzidła. Wszystko po to, aby oddać szacunek sile wyższej. Widziałam niejednokrotnie jak się to odbywa i stwierdzam, że skupienia towarzyszącemu temu rytuałowi można pozazdrościć Tajom.
Kolorowe ulice Tajlandii przepełnione są skuterami. Jak się okazało nie trzeba mieć na niego prawa jazdy. Na skuterze można przewieźć całą czteroosobową rodzinę. Chłopcy w wieku mojego siostrzeńca (8 lat) prowadzą tuk-tukowe taksówki. Widok dość osobliwy, gdy mija mnie taki i mruga do mnie okiem zachęcając abym wsiadła.
Odwiedziłam buddyjską północ i  muzułmańskie południe. Nie wiem czy to wpływ religii czy inne uwarunkowania, ale ludzie różnią się diametralnie. Północ jest zdecydowanie bardziej radosna i otwarta.
Nauczyłam się siać ryż i karczować dżunglę. Można sobie wyobrazić jaka była moja wydajność robiąc to w 40 stopniowym upale z prawie 100% wilgotnością na otwartym słońcu. Dobrze że nie wymagano za wiele :). Mam na swoim koncie samotne przejście przez dżunglę i.. wciąż czuję pot cieknący mi po plecach - z gorąca i strachu.
W Tajlandii niemalże wszystkie kosmetyki mają charakter wybielający. Wszystkie zachodnie marki, jak Loreal czy Nivea mają oddzielną linię produkcyjną dla krajów Azjatyckich. Nie dziwi nic - w Polsce jest dokładnie odwrotnie, chcemy być bardziej opaleni.
Siedząc w plażowym barze usłyszałam: "Kawy?" Nie, dziękuję - odpowiedziałam. "Marihuany?". Szczególnie na południowych wyspach to normalne. Palą jak smoki.
Można się tu trochę pogubić, gdy na śniadanie, obiad i kolację jesz niemalże to samo. Ryż, curry, mięso, mnóstwo sosów, dipów i zieleniny. Wszystko jest bardzo aromatyczne z wyróżniającymi się smakami: ostry i słodki. Cukier jest tu obecny we wszystkich potrawach. Gdy pytasz o coś wegetariańskiego to patrzą się na Ciebie jak na chorą osobę. Tajlandia zdecydowanie nie jest krajem dla "nie jadających mięsa".
Nauczyłam się jak wybierać arbuza. Była to nie lada umiejętność, zwłaszcza, że przez tydzień byłam na detoksie i jadłam jedynie owoce, głównie arbuzy, czerwone papaje, ananasy i mango. Dozwolone były też musy owocowe. Pychotka :)
Ocean ukazał mi się w różnych odsłonach: kamieniste brzegi, skaliste zbocza, niebiańskie plaże. W każdym przypadku czuję respekt. Mogłam godzinami gapić się na fale. Sporo mnie nauczyły. Fakt, że są małe, nie oznacza, że zawsze takie będą. Wszystko się zmienia nieustannie.
Moje ciało wysmuklało. Nie wiem czy to przez pot, emocje, porzucanie starego czy przez coś innego...:).

Po co jedziemy w podróż? Każdy po co innego. Przynajmniej do takich wniosków doszłam po rozmowach z napotykanymi ludźmi. Nie padła ani jedna taka sama odpowiedź. Co lepsze, okazało się to, co zresztą ja też odkryłam, że jedziemy po coś a w trakcie podróży okazuje się że Wszechświat ma dla nas inny dar... Coś, czego się nawet nie spodziewaliśmy. Podróż, droga, czym ona jest? Czy każdy musi wyjechać w podróż? Przypominają mi się słowa mojego nauczyciela, mnicha z buddyjskiego klasztoru, który to podczas jednego z naszych spotkań powiedział mi, że jedyną podróżą, która muszę odbyć to podróż do siebie. To tak jak w filmie Matrix, napis nad kuchennymi drzwiami mieszkania wyroczni - Poznaj Siebie. Nasze wnętrze, tak rzadko tam zaglądamy. Szukamy na zewnątrz, szukamy w innych, do siebie nawet nie zaglądamy. 
Podróż do siebie realizowana poprzez podróż w inne miejsce. Czy potrzeba wyjeżdżać? Może tak może nie. Moje doświadczenie mówi mi, że czasem warto się wypuścić w nieznane. Mamy wtedy szanse zobaczyć się w innych, nietypowych okolicznościach. Mamy szansę zobaczyć nasze faktyczne myślenie i to jak sobie radzimy z emocjami. Nie oznacza to tylko podróży na drugi koniec świata. Nieznanym może być samodzielna podróż gdziekolwiek, nowa praca, nowe zajęcie, nowe hobby, nowa myśl itp.
U mnie był jeszcze jeden plus tego, że poszłam za usłyszanym głosem i zdecydowałam się wyjechać właśnie do Tajlandii. Dzięki temu mój anioł mnie znalazł...
Ostatnio żyję w różnych strefach czasowych. Dodaję i odejmuję godziny. Codziennie błogosławię Skypa, i fakt, że dzięki niemu mogę wymienić myśli i emocje z moimi bliskimi przebywającymi obecnie... na całym świecie.
Nikt mnie tu nie żegna, poza cudownym personelem mojego hostelu. Może to i lepiej, po co pielęgnować smutek. Z całym bagażem doświadczeń i odkryć dziś stawiam się na lotnisku w Bangkoku. Jedna podróż się kończy by inna mogła się zacząć. Czuję ciągłą obecność bliskich mi dusz i dziękuje Wam za to z całego serca!!!
  
Czy to koniec JoQUEST? Padały pytania czytelników bloga. Cóż, właściwie to dopiero początek :) 


Nie muszę czytać Twoich myśli. To, jak działasz, pokazuje jak myślisz.


Idę dalej...
Czerpiąc z nauki mojego przyjaciela Buddy...

Wykorzystując potęgę kreacji...


  
Gdzie?



Jest tyle miejsc, gdzie chcę postawić swoje stopy...
Za nowe podróże!!! :)






czwartek, 23 maja 2013

Bangkok po raz trzeci i nocne podróże w Tajlandii

Bangkok po raz pierwszy, po raz drugi i po raz trzeci. Już ostatni raz podczas tej podróży. Wczoraj opuściłam południową wyspę Koh Lanta i wsiadłam do miniwana, którym to przedostałam się do miasteczka Sura Thani aby złapać nocny autobus do Bangkoku. Na szybko zjadłam jeszcze vegetariańskie curry z... ryżem (dziwię się, że jeszcze nie mam skośnych oczu ;)) i zajęłam miejsce w klimatyzowanym autobusie - na górze, w pierwszym rzędzie. Było nas tylko dziesięcioro pasażerów, głównie backpackersów z całego świata. Zawsze się trochę denerwuję, gdy wiem że mam spędzić noc w jakimś pojeździe, gdzie nie będę mogła normalnie się wyspać. Do tej pory w Tajlandii odbyłam tylko jedna nocną podróż pociągiem.  Wraz z moim aniołem kupiliśmy bilety z Bangkoku na wyspę Koh Samuii. Spóźniliśmy się trochę bo zostało jedynie jedno wolne miejsce w wagonie sypialnym. Zaproponowano nam miejsce w innym wagonie, gdzie, jak nas zapewniono, siedzenia się odchylają i można się wyspać. Zdziwiła nas cena biletu, bo jak na taką odległość, była dość niska. Kupiliśmy bilety. Widząc pociąg stojący na peronie trzykrotnie upewnialiśmy się, czy to aby nasz. Tak, to był nasz pociąg. Kilkanaście wagonów, nasz ostatni. Idąc tak przyglądałam się warunkom panującym w przedziałach, cały czas mając nadzieję, że nasz będzie inny... Nie był. Wagon przypominający Kolej Mazowiecką z zamontowanymi na suficie wiatrakami, pootwierane okna, które służyły za klimatyzację. Siedzenia lekko odchylające się. Oj, nie ucieszyło mnie to. Perspektywa spędzenia nocy w takich warunkach powodowała we mnie lekki niepokój i zniechęcenie. Entuzjazm jednak nie opuszczał mojego anioła, który to z dziecięca wręcz radością przyglądał się "wyposażeniu" i zapewniał mnie, że będzie fajnie. No nie wiem - pomyślałam. Byliśmy jedynymi "białymi" w całym pociągu i wzbudzaliśmy zainteresowanie wszystkich współpasażerów. Pociąg ruszył a ja zaczęłam szukać wygodnej pozycji do spania. Przerobiłam chyba wszystkie możliwe assany nie znajdując żadnej, która by mi odpowiadała. Okazało się że byłam jedyną, która próbowała zasnąć. W bezpośrednim sąsiedztwie siedziała wraz z rodzicami tajska sześcioletnia dziewczynka, która cały czas mnie obserwowała i chichotała co chwila. Jakby tego było mało, wagon był oświetlony przez całą noc trzema silnymi neonówkami, z czego jedna znajdowała się centralnie nad nami. Gdy zmęczenie zdawało się wygrywać z panującymi warunkami i powieki się zamykały, skutecznie wybudzali mnie przechadzający się handlarze oferujący: ciepłe posiłki, mięso z grilla, słodycze, kawę itp. Do promocji swojego towaru używali głośnych nawoływań. Nie wierzę, po prostu nie wierzę co się dzieje. Musiałam mieć ciekawą minę, bo tajska dziewczynka śmiała się ze mnie coraz głośniej. Była może czwarta nad ranem, gdy wraz z aniołem padliśmy ze zmęczenia. Warto też dodać, że pociąg miał czterogodzinne opóźnienie, dzięki czemu spóźniliśmy się na prom na wyspę. Kolejna przygoda, zwłaszcza dla anioła przywykłego do buisness klasy :).
Wczoraj kolejna nocna podróż, tym razem autobusem. Po zajęciu wygodnego miejsca i przykryciu się kocykiem postanowiłam po prostu zasnąć. Gdy już byłam w tak zwanym stanie alfa dziwny szmer mnie z niego wybudził. Był to włączający się właśnie ogromnych rozmiarów telewizor, usytuowany centralnie przede mną. Kierowca postanowił zaprosić nas na seans filmowy -Men in Black 3. W sumie to był dobry usypiacz. Po skończonym filmie telewizor został wyłączony, światło zgaszone, a my wszyscy jak dzieci poszliśmy spać. Nie noszę zegarka, więc nie wiedziałam która była godzina gdy nagle zapaliło się światło i jeden z kierowców poinformował nas, że jesteśmy w Bangkoku i szybciutko trzeba wysiadać, bo on tu nie może stać. Tym razem autobus przybył dwie godziny za wcześnie. Kolejny etap - taksówka do hostelu. Wokół mnie zgromadziło się ośmiu taksówkarzy. Jeden z nich po zobaczeniu adresu hostelu, powiedział, ok zabiorę Cie tam. Pytam: za ile? On na to 1000 Bath. No to mnie skutecznie obudziło. Co? - zapytałam z charakterystycznym wyrazem twarzy. Dziękuję, poradzę sobie inaczej. On na to: ok, to ile? 400 Bath powiedziałam. Próbował jeszcze 600 i 500 ale się uparłam i pojechałam za 400. Możliwe, że mogłam utargować jeszcze więcej, ale zmęczenie robi swoje.
Jestem sobie ponownie w Bangkoku. Wszystko jest znajome, nie to co podczas pierwszej wizyty. Już nie ruszam się po omacku, mam większa pewność siebie.

Wszystko jest takie samo a jednak inne. Ja też...

Nasz wagon "sypialny"

Tajski chłopak sprzedający ciepłe posiłki

Kolejny handlarz


I jeszcze jeden - tym razem ze słodyczami

Tajska dziewczynka znalazła swoje miejsce do spania - na podłodze

Gdy już nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić - zatopiłam się w pisaniu

niedziela, 19 maja 2013

Ludzie w podróży i psia trauma

"Będę za Tobą tęsknić, to było cudowne móc Cię spotkać w mojej podróży." - niemalże jednocześnie padły te słowa z moich ust oraz mojej greckiej koleżanki. Dziś wraca do domu. Podjechał minivan, wrzuciła plecak, wyściskałyśmy się tylko chwilkę bo emocje były za duże żeby stać w objęciach dłużej. Pomachałam na do widzenia i pojechała. Kolejne rozstanie. To niesamowite jak szybko można zawrzeć głęboką znajomość, gdy się jest w podróży. Wtedy wszystko dzieje się z niesamowitym wręcz przyśpieszeniem. Łączą was podobne doświadczenia, cel, przemyślenia i emocje powstające podczas podróży. To kolejne "rozstanie" podczas mojego pobytu w Tajlandii. Zostałam sama więc może stąd melancholia postanowiła dotrzymać mi towarzystwa. Za każdym razem było trudno. Cudowni ludzie, często tak inni niż ja, pojawiają się w moim życiu, bo o to prosiłam. Wołałam ich. Każdy z nich przybył z jakimś darem: słowem, ciepłem, mądrością, przekazem, jedwabnymi spodniami, kapeluszem, olejkiem kokosowym czy .. z miłością. Zostawił w moim sercu i umyśle część siebie. Jestem za to wdzięczna. Wyspy przypływają i odpływają a ja stoję niezmiennie w centrum mojego Jestestwa. Tak, to piękne i całkowicie się z tym utożsamiam jednak słowa te nabierają mocy dopiero po tym jak emocja zwana smutkiem zrobi im miejsce. 
Wczorajszy dzień postanowiłyśmy spędzić możliwie najciekawiej jak się da. Z samego rana zawitałyśmy do schroniska dla zwierząt w którym pracuje nasza portugalska koleżanka, którą poznałyśmy w dżungli. Do schroniska podwiozła nas pięknym klimatyzowanym samochodem. Czteroletni chłopczyk otworzył nam drzwi po czym jednym stanowczym ruchem je zamknął. Siedziałam tuż za nim. Już po chwili odwrócił się do mnie i dał mi swoją rękę. Wygłupialiśmy się używając naszych dłoni. Poczułam niesamowitą energię płynącą od tego chłopca. Patrzył się na mnie uważnie po czym chichotał radośnie gdy tylko zaskoczyłam go nową zabawą. Poczułam niesamowitą więź z tym chłopcem. W takiej atmosferze po dziesięciu minutach dotarłyśmy do schroniska. Nasza koleżanka oprowadziła nas pokazując jak funkcjonuje tutejsze schronisko. Widziałam mnóstwo psów i kotów. Uwagę moją przykuł jeden pies, który jako jedyny miał otwartą klatkę i mógł wyjść na zewnątrz. Jednak nie uczynił tego od czasu gdy przyniesiono go do schroniska. Trafił tu w bardzo ciężkim stanie. Ktoś wylał na niego, świadomie lub nie, gorący olej. Cała jego skóra była poparzona. Ludzie ze schroniska zajęli się nim i jego fizyczne ciało wróciło do stanu pierwotnego, jednak emocjonalne nie. Nie ufa nikomu. Stałam tak i patrzyłam na niego a on na mnie. Próbowałam wyrazić spojrzeniem myśl - zaufaj raz jeszcze, nie wszyscy są tacy. Na tym świecie są ludzie którym możesz ufać. Patrzył tak na mnie ze smutkiem i rezygnacją choć po chwili w jego spojrzeniu zobaczyłam nadzieję. A może chciałam ją znaleźć. Nie wiem. Zastanowiło mnie jak jedno traumatyczne doświadczenie, może zmienić wszystko. Pojawiły się pytania czy można z tego wyjść, po jakim czasie, czy można wrócić do stanu z przed. Odpowiedzi na wszystkie pytania brzmią: tak. Tylko kto o tym decyduje? Moje dotychczasowe doświadczenia i wiedza zdobyta w różnych miejscach mówi mi, że to my jesteśmy autorem wszelkich zmian w naszym życiu. I jeżeli sami nie chcemy zmiany, to nikt nam nie pomoże. Wiem też, że czasem jesteśmy tak głęboko w ciemności, że trudno nam nawet sobie wyobrazić, że może istnieć coś innego, że mogę czuć się i żyć inaczej.

Czego potrzebujesz, aby wyjść z ciemności?

Obiad na plaży z moją grecką współtowarzyszką

Polsko-Portugalsko-Grecki Dream Team

Po sezonie - puste plaże

Jeden z barów na plaży czekający na turystów

Wypożyczony rower a my w wodzie :)

Maria wśród psów :)

Czy ten kokos na mnie spadnie?
Rowerem przez wyspę

Śniadanie w... niemieckiej restauracji :)
 

czwartek, 16 maja 2013

Pełna sprzeczności wioska rybacka

Dokąd prowadzi ten most? Zapytała mnie moja grecka koleżanka. Nie wiem, ale może warto to sprawdzić. Piękny, długi most zlokalizowany tuż przy przystani z której wypływają łodzie na pobliską wyspę. Nikt nawet nie spogląda w jego stronę. Przyciągnął nas i postanowiłyśmy postawić na nim nasze stopy. Most, zlokalizowany właściwie na oceanie, prowadził do niesamowitego miejsca - do wioski rybackiej. Wioska, w której skład wchodzi kilkadziesiąt drewnianych domków, usadowionych na drewnianych palach. Jeżeli chcesz się dostać do środka, musisz przepłynąć albo poczekać na odpływ. Na tarasach drewnianych domów siedzą mieszkańcy. Jedzą posiłki, palą papierosy (lub coś innego - tu jest to dość powszechne) lub po prostu siedzą, niemalże bez ruchu. W wodzie, w której widać sieci i kosze rybackie bawią się dzieci. Skaczą do wody z drewnianego mostka chichocząc przy tym niemożliwie. Jakiż to inny obrazek od tego który znam z naszego kraju, gdzie na większości podwórek widnieją znaki: zakaz kopania piłki, zakaz chodzenia po trawnikach, zakaz głośnych rozmów itd. Tu już pięcioletnie dzieciaki puszczone są samopas. Niesamowite. Idziemy dalej i widzimy mężczyzn naprawiających łódź. To znaczy tu się nic nie zmienia, jeden mężczyzna naprawia a trzech się przygląda - jak u nas :). Używają do tego kleju lub czegoś podobnego do żywicy. Nie mówią po angielsku stąd trudno zgadnąć. Wokół mnóstwo rozpadających się domów na drewnianych palach.  Trzymają się chyba tylko na słowo honoru. Podziwiam ludzi tam mieszkających. Mnie kojarzy się to z brakiem stabilizacji, brakiem bezpieczeństwa. Ale ja przecież dorastałam w innym środowisku. Z drugiej strony mostu, tej od oceanu cumują łodzie rybackie. Kolorowe. Każda z nich przyozdobiona jest pięknymi kwiatami. Miejsce pełne sprzeczności. Z jednej strony bieda, rozwalające się domy, brak stabilności, śmieci pływające w wodzie z drugiej uśmiechnięci i spokojni ludzie, dzieci z rozpromienionymi oczami. I jak tu sądzić. Na jakiej podstawie wydawać osąd. Jak zwykle, robimy to, patrząc przez swój pryzmat postrzegania sytuacji. Postanowiłam po prostu cieszyć się możliwością bycia tam, bez wydawania jakichkolwiek sądów.
Mój hostel, w którym mieszkam też jest zlokalizowany.. na wodzie. Tyle że warunki są totalnie inne i nie muszę przepływać aby się do niego dostać. Gdy otworze okno widzę pod sobą ocean. Fale obijające się o drewniane pale kołyszą mnie do snu. Niesamowite uczucie.

Most prowadzący do rybackiej wioski
Domy położone na wodzie

Szczęśliwi ludzie
Łodzie i dzieciaki w wodzie

Rodzina rybacka

Skoki do wody - ulubiona rozrywka
Dzieciaki :)

Wioska w całej okazałości

Tajska kobieta przechadzająca się po moście

Domy.. i cała reszta
Naprawa łodzi - jeden pracuje reszta nadzoruje czy dobrze kit położony

Widok na ocean

Chcesz do domu - płyń...

środa, 15 maja 2013

Ocean - kolejna lekcja

Ocean, poczciwy ocean. Choć własnie przekonałam się że słowo poczciwy za bardzo do niego nie pasuje. Po wyjściu z dżungli wraz z moją grecką koleżanką postanowiłyśmy przenieść się w inne miejsce, na drugi koniec wyspy. Mieszkamy sobie w małym, przytulnym domku dla gości położonym... na wodzie, na oceanie właściwie. Wybrałyśmy się też na uroczą plażę, gdzie najprawdopodobniej robione sa zdjęcia do wszystkich kalendarzy i pocztówek. Biały piasek, palmy resaturacyjki większe i mniejsze. Jednym słowem raj. Pokroiłyśmy naszego arbuza i po zjedzeniu położyłyśmy się na białym piaseczku. Ocean był spokojny. Lekkie fale obijały się o brzeg. Leżałyśmy sobie tak może z dziesięć minut w miejscu znacznie oddalonym od brzegu, gdy nagle przyszła fala, która nas nakryła i porwała wszystkie nasze rzeczy. Torebki, w których były telefon, ipad, profesjonalny aparat fotograficzny, pieniądze, poza tym nasze ubrania, buty, butelki z wodą. Mobilizacja nastąpiła w przeciągu ułamków sekund. Rzuciłyśmy się w pogoń za rzeczami. To wszystko tak szybko się działo, że nie wiedziałam co mam łapać pierwsze. Wszystkiego nie mogłam na raz wyciągnąć. Ocean to dawał, to odbierał zwyczajnie bawiąc się z nami. Po dłuższej chwili udało mi się wyciągnąć wszystko. Teraz gorsza część. Musiałyśmy uratować nasz sprzęt czyli telefony, ipad i aparat fotograficzny. Weszłyśmy do najbliższej restauracji prosząc o miskę z ryżem do której po uprzednim otwarciu, włożyłyśmy cały sprzęt. Ryż ma zdolności absorpcji wody więc.. miałyśmy nadzieję. Jak się okazało - zadziałało. Ipad działa, kamera działa tylko niektóre funkcję potrzebują serwisu a mój smartfon działał, jednak po rozładowaniu baterii przestał. Zabiorę go do Polski to zobaczymy. Ocean. Kolejna przygoda. Co on, ona chce powiedzieć tym razem? Że wszystko się zmienia cały czas. Że nigdy niczego nie można byc pewnym na sto procent, że nie można być pewnym że wiesz wszystko. Myślałam że fale są małe i wszystko jest ok a tu przyszła jedna większa i...wszystko się zmienia. Poza tym otrzymałam odpowiedź: nie śpij, zarówno w życiu jak i na plaży :). I .. nie bierz sprzętu elektronicznego na plażę. Kolejna lekcja od mistrza Ocean. 

Z wiadomych względów nie ma więcej zdjęć z pięknej, niebiańskiej plaży...



niedziela, 12 maja 2013

Dżungla pełna zwierząt


Ostatnio często pytano mnie, czy w tej dżungli nie ma węży. Odpowiadałam z pewnością, że nie. Wczoraj idąc nad ocean zobaczyłam przy drodze plakat ze zdjęciami mężczyzny trzymającego węża. Plakat informował o czymś, jednak nie jestem w stanie powiedzieć o czym bo wszystko było po tajsku. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno w tej dżungli nie ma węży.  
Dziś postanowiłam opuścić miejsce w dżungli i przenieść się bliżej oceanu. Spędziłam trochę czasu w moim barze z WI-FI w celu znalezienia nowego lokum. Znalazłam piękne miejsce i wraz z grecką koleżanką, która poznałam w dżungli postanowiłyśmy się tam przenieść. Wróciłyśmy do dżungli, aby wziąć plecaki i zastałyśmy właścicieli i pozostałych wolontariuszy dość bladych na twarzy... Okazało się, że podczas naszej nieobecności posiadłość postanowił nawiedzić wąż, a ściślej mówiąc dwu i pół metrowa kobra. Poruszała się błyskawicznie po trawie co chwila podnosząc głowę i zamaszystym ruchem rozkładając wachlarz wokół szyi. Wszyscy byli przerażeni. Wow.. po raz kolejny sprawidził się mój timing do powiedzenia: dość, zmieniam miejsce. Pomyślałąm sobie, że pobyt tam, naprawdę mógł być niebezpieczny. 
Chodziliśmy też przez dżunglę aby skrócić sobie drogę nad ocean. Był to dwudziestominutowy spacer wśród gęstwiny w której co rusz się coś ruszało. Już nawet nie chcę myśleć co to mogło być. Osobiście widziałam małpy i zwierzęta przypominające nasze wiewiórki tylko dużo większe i czarne. Poza tym wszelakiej maści jaszczurki i pająki. Z czasem do nich przywykłam. Może nie na tyle, aby jeść je na śniadanie, jak to zrobili pozostali uczestnicy projektu. Tak, na śniadanie był grilowany skorpion. Ja zostałam przy ryżu i owocach. Wrażeń podczas tej podróży mam aż nadto i nie potrzebuję kolejnego testu. Więc wędrowaliśmy tak codzień przez dżunglę, często i późnym wieczorem, gdy było już całkowicie ciemno. Dwa razy szłam nawet sama. Wchodząc do dżungli wyskoczyły wszystkie znane i nieznane mi strachy. Kroczyłam tak powoli oświetlając sobie latarką następne półtora metra drogi. W gęstwinie wszystko się ruszało a światło rzucało cienie padając na drogę, krzaki i drzewa, które potęgowały nastrój. Dodatkowo była to pora, kiedy muzułmanie zaczęli swoją codzienną modlitwę a raczej pieśń. Niosłą się ona po całej dżungli skutecznie dodając "smaczku" mojej wędrówce. W pewnym momencie musiałam stanąć, bo mój strach był za duży aby nieść go dalej na plecach. Splunęłąm i powiedziałam do dżungli: słuchaj, tak nie może być. Ja mam tu do pokonania pewną drogę i potrzebuję abyś mnie w tym wspierała. Musimy współpracować. Wzięłam głęboki oddech, dżungla stała się łagodniejsza i poszłam dalej. Po dotarciu na miejsca, zdjęłam koszulkę którą wykręcałam z potu. Wow.. Jak sobie teraz pomyślę, że mogłam spotkać tam na przykład kobrę to aż mi się słabo robi. Ale nie spotkałam. Skończyłam przygodę z dżunglą, podziękowałam właścicielom za wszystko. Cieszę się że mogłam tego doświadczyć. Wszystkie wyobrażenia o niej, które miałam z książek czy filmów lub programów naukowych skonfrontowałąm z rzeczywistością. Dżungla to nie jest moje miejsce, teraz to wiem. 

Kobra - taka właśnie odwiedziła nasze miejsce


Skorpion - niektórzy jedzą go na śniadanie

czwartek, 9 maja 2013

Ocean nauczył mnie pokory


Ocean nauczył mnie pokory. Tak jednym zdaniem mogę opisać swoje wczorajsze doświadczenie. Dzień wolny - hurrraaa, możemy zabrać komputery i spędzić cały dzień na plaży. Tak też uczyniliśmy. Już wczesnym rankiem, około godziny 8:00, postawiłam swoją stopę na gorącym piasku. Fale były niesamowite, chwilami sięgały nawet trzech metrów i wdzierały się do naszego bungalowego baru-restauracji. Niesamowity widok. Nim się obejrzałam a moje współtowarzyszki były już w wodzie i to dość daleko od brzegu. Ich głowy niczym boje wynurzały się i zanurzały w wodzie. Postanowiłam do nich dołączyć. Wbiegłam do oceanu i już po chwili zorientowałam się że to nie był najlepszy pomysł. Nadeszły ogromne fale, które nakryły mnie. W ostatnim momencie zdążyłam wziąć oddech i zatkać nos. Woda rzuciła mnie na dno, gdzie się troszkę poobcierałam. Próbując złapać kierunek góra-dół szukałam dna, aby się od niego odbić. Znalazłam, odbiłam się, gdy przyszła tak zwana cofka i prąd wciągał mnie z powrotem do oceanu. Naprawdę się wystraszyłam. Ocean był jednak łaskawy i po chwili fale ustały abym mogła wyjść na brzeg. Stałam tak otumaniona lekko i patrzyłam się z niedowierzaniem na wodę. Byłam tak blisko brzegu. Ludzie wciąż pływali spokojnie, jakby nigdy nic. Pytałam siebie o co chodzi?  Czy to znowu jakieś wyzwanie, czy mam pokonać strach i wejść głębiej? Nie. Niemalże natychmiast otrzymałam odpowiedź. nigdzie nie wchodź, to nie jest żadne wyzwanie, nie o to chodzi. Zabrakło mi pokory, byłam zbyt pewna siebie. Pewna, że mogę władać oceanem. A tu nie chodzi o władanie a o używanie jego energii. Jego energia jest jego energią i nie mogę jej sobie po prostu przywłaszczyć. Mogę ją użyć, jeżeli mi na to pozwoli oczywiście. Stałam na brzegu z pokorą w sercu, przyglądając się jemu z szacunkiem. Woda obmywała mi stopy i łydki a ja dziękowałam za to doświadczenie. Po kilku godzinach wybrałam się na spacer wzdłuż brzegu. Prosiłam ocean o wsparcie. Po chwili wyrzucił on pod moje nogi cudowna oliwkową muszlę dość nietypowego kształtu. Jak piękna! Podziękowałam mu i jednocześnie pomyślałam, potrzebuje jeszcze jednej do pary, do związku. Ocean odpowiedział na moje wołanie i pod moimi nogami wylądowała kolejna, niemalże bliźniacza muszla. Popłakałam się ze wzruszenia. Spacerowałam tak z darami oceanu gdy ten wyrzucił pod moje nogi klucz.. Był to klucz do pokoju hotelowego z przyczepionym breloczkiem na którym widniała płaskorzeźba dwóch srebrnych słoni i numer pokoju 112. To numer alarmowy, dzwonisz gdy potrzebujesz pomocy, pomyślałam. Dzwoń, powiedziała greczynka (moja projektowa współtowarzyszka). Zadzwoniłam a raczej zawołałam pomoc. Gdy wróciłyśmy ze spaceru usiadłam do komputera i pierwsze co, zobaczyłam hasło, które było odpowiedzią na moje całodniowe pytania. Przypomniało mi się, że mój anioł dał mi książkę (bardzo starą) i mówił, że to ważne i żebym ją czytała codziennie. Zapomniałam o tym. Wczoraj nie wiedząc czemu postanowiłam ja otworzyć. Jakże się zdziwiłam, gdy przeczytałam tytuł. zwierał on słowo "klucz". Nie mam więcej pytań, czytam. 
Ocean. Gapię sie godzinami na jego nieprzerwany ruch, na to jak tworzy kolejne fale, na przeciwstawne prądy, które kreują fale. Ocean. Przytarł mi nosa ale i dał odpowiedź. Przypomniały mi się słowa bardzo znanego utworu Enigmy - Return to Innocence: 

Do not be afraid to be weak. (Nie obawiaj się być słabym)
Do not be too proud to be strong. (Nie bądź zbyt dumny będąc silnym)

Balans, jak wszędzie, jest niezbędny.


Richy - bar i restauracja - to tu mam WIFI
Widok z tarasu baru - na ocean
Do dyspozycji mamy tez leżaczki :)
Moja inicjacja
Ocean tuz przed zachodem słońca i .. piesek
Ocean daje ale wymaga szacunku
Na tarasie baru :)
Zachód słońca