wtorek, 23 kwietnia 2013

Spadające kokosy i brak marketingu

W miejscu w którym jestem śniadania są serwowane, jak to zwykło bywać w hotelowych kurortach, w postaci szwedzkiego stołu. Mogę nałożyć sobie na talerz płatki kukurydziane, arbuza, ananasa, tosta, dżem, lub miód. Wszytko to jest mi znane. Zaskoczyło mnie jednak, że mogę również zjeść ryż z warzywami, kurczaka w imbirze, tradycyjny makaron tajski PAD TAJ, zupę z kawałkami mięsa i warzywami. Dania które w Polsce serwowane są raczej w późniejszej porze dnia na przykład na obiad. Zabawne jest to, że codziennie jadam ten obiad na śniadanie i co lepsze prawie zawsze biorę dokładkę. Apetyt mam dość spory :). Dziś mój anioł postanowił rozpocząć "na poważnie" naukę języka polskiego. Wziął ze sobą notes i cienkopis i skrupulatnie notował poszczególne wyrazy tudzież całe wyrażenia.  Notował i powtarzał. Ubaw mieliśmy niezły. Nawet nieźle mu idzie :). Po zakończonej lekcji wzięłam jego notes i cienkopis i spontanicznie zaczęłam rysować. Było to coś na kształt spirali a właściwie kombinacji różnych spiral. Nie wiem czemu to robiłam. Po prostu chciałam. Po śniadaniu wybrałam się na krótki spacer po wyspie. Wśród małych hotelików i bungalowów wyłonił się przede mną ekskluzywny hotel. Uwagę moją przykuł poster przed wejściem oznajmiający przechodniom że ów hotel poszukuje ludzi do pracy na różnych stanowiskach. Wszystko było by normalne gdyby nie to że ogłoszenie było w języku angielskim. Weszłam na teren hotelu aby się porozglądać troszkę. Piękne miejsce, aczkolwiek dla mnie trochę za duże i za oficjalne. SPA, kawiarnie, rzeczki z kolorowymi rybkami, baseny, baseniki i brodziki. Stałam tak przyglądając się wypoczywającym na leżakach gościom hotelowym gdy mój wzrok wylądował na podłodze. Zobaczyłam symbol... który namalowałam kilka godzin wcześniej w notesie mojego anioła. Może nie był identyczny ale bardzo podobny. Co to znaczy, co za "zbieg okoliczności", po co to się dzieje - pomyślałam. Wysłałam pytania do wszechświata i czekam na odpowiedź.
Wracając przyglądałam się hotelikom, restauracyjkom, kawiarniom, salonom masażu tajskiego (jest ich tu naprawdę sporo, więcej niż Biedronek w Polsce :)). Większość była pusta albo siedział jeden klient. Niesamowity spokój. Niesamowite było również to, że personel i właściciele siedzieli sobie razem przy jednym ze stoliczków, rozmawiali, śmiali się. Nikt niczego nie oczekiwał, nikt nie szukał sposobu jak tu pozyskać klienta. Czekali. Spokojnie, z radością czekali. Żadnego napięcia. Dawało się wręcz odczuć że jest im to obojętne czy ktoś przyjdzie czy nie. Oni są, mają coś do zaoferowania i ty albo jesteś tym zainteresowany albo nie. Nikt Cie nie nagabuje, nikt się specjalnie nie narzuca. Chcesz to wchodzisz i zamawiasz nie chcesz, nie wchodzisz. Spokój. Jakże inna energia od tej, którą znam. Oczywiście każdy kraj i każda kultura rządzi się innym prawami jednak czasem warto zobaczyć, że inaczej tez można.
Wciąż trudno mi się przyzwyczaić że wokół mnie rosną drzewa które dają owoce takie jak kokos, mango, papaja, liczi czy popularny banan. Dziś nawet widziałam młodego chłopaka siedzącego na czubku kokosowej palmy, jakieś 17 metrów nad ziemią, który zamaszystymi ruchami ucinał kokosy, które to spadały z hukiem na ziemię. Dobrze że w ostatniej chwili ostrzegł mnie krzycząc coś po tajsku. To śmieszne ale traktuje to jak zjawisko, czasem nawet robię zdjęcia. To tak jakbym wyszła w Polsce na zewnątrz i robiła zdjęcia dębu, brzozie czy jabłoni. A przecież one też są piękne, choć przez to że stały się "normalne" nie widzimy ich piękna. A może powinniśmy.

Jedna z głównych dróg na wyspie
Salon masażu tajskiego
Takie cuda na krzaczku rosną

Śniadanie. Który mój talerz? :)

Znak na hotelowej podłodze


czwartek, 18 kwietnia 2013

Droga usłana pomocnymi kamieniami



Do oceanu jest wiele dróg. Ja dziś wybrałam kamieniste zejście. Na początku, jak to zwykłam robić od lat, poprosiłam Ocean i wszystkie zamieszkujące w nim istoty o pozwolenie. Zaprosili mnie. Na początku jest wiele małych kamieni z ostro zakończonymi krawędziami, muszli i resztek rafy koralowej. Trudno iść. Jednak, jak się dobrze przyjrzy w tej kamienistej gęstwinie znajdują się także większe kamienie porośnięte czymś na kształt mchu. Stawiając stopę na takim kamieniu po pierwsze czujesz się stabilnie a po drugie jest naprawdę miękko. Kroczyłam tak metr po metrze wyciągając z siebie coraz większe pokłady zaufania. Z każdym krokiem ubywało mniejszych kamieni a te miękkie i płaskie były coraz większe. Tym samym droga stawała się coraz łatwiejsza. Czasem można była przeskoczyć z kamienia na kamień jednak nie zawsze. Dystans między nimi był zbyt duży na jeden skok, nawet dla  mnie :). Trzeba było wejść do wody. A w wodzie… wow równoległy wszechświat. Tylko na jednym metrze kwadratowym zobaczyłam dziesiątki różnych rodzajów stworzeń, rybek, krabów, jeżowców i innych. Jakże się zdziwiłam gdy muszle zaczęły się ruszać. Powoli wysuwały się malutkie nóżki i główka i zasuwały szybciutko po kamieniu na którym stałam. Skutecznie omijały moje stopy. Trzeba było uwagi i zaufania w tym samym momencie. Gdy tylko przez chwilę zabrakło mi jednej z tych rzeczy od razu stawałam na ostry kawałek muszli, kamienia czy sama nie wiem czego. Bolało na tyle, że od razu przywracało mi świadomość.
Tak sobie pomyślałam, że nasze życie jest jak wejście do oceanu. Na początku może się wydawać usłane przykrymi sytuacjami które stwarzają ból. Jeżeli w tym  momencie nie mamy uważności możemy przeoczyć fakt że wśród tych ostrych kamieni są też kamienie, które nam służą i pomagają pokonać dystans. Kamienie czyli nasi przodkowie, nasze anioły czy też pomocni nam ludzie. A może po prostu to ten aspekt nas o którym nawet nie wiemy, aspekt siły i wiedzy? Wszystko co musimy zrobić to je zauważyć i skorzystać z ich pomocy. Doprowadzą nas one głębiej, dalej, do oceanu, do siebie. Dalej miękkie kamienie są dużo bardziej widoczne i solidniejsze, łatwo po nich spacerować. Z czasem jednak i te się kończą. Pozostaje bezmiar oceanu. Dno powoli znika nam spod stóp, nie wyczuwamy już żadnych kamieni, ani tych ostrych ani stabilnych, miękkich. Jest woda i jesteśmy my. Jesteśmy w wodzie. Stajemy się wodą.

Wśród ostrych kamieni zawsze są te, które pomogą Ci przejść ten dystans. Bądź czujny, bądź przytomny. Szukaj i korzystaj z pomocy. Dziękuj.











środa, 17 kwietnia 2013

Hamak na palmie czyli jak kreujesz swój świat

Kilka dni temu wylądowałam na wyspie Koh Chang. To jedna z tych wysp, których zdjęcia od lat wisiały w moich kolejnych mieszkaniach tudzież zdobiły pulpit mojego komputera. Białe piaski, palmy, błękitna woda, hamak wiszący na pochylonej palmie. To było to o czym zawsze marzyłam. Wczoraj oglądałam moje Mapy Marzeń, które sporządzałam przez ostatnie lata. Na większości z nich były obrazy oceanu, plaży, palm.. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że wszystko się spełniło. Spełniło? A może wykreowałam to? Sama nie wiem. Siedzę sobie na tarasie pięknego bungalow'a, ocean jest na wyciągnięcie ręki, jakieś 20 metrów, wokół palmy na których rosną soczyste papaje i kokosy, rozwieszone hamaki, leżaki, stoły, stoliczki, huśtawki zwisające z drzew. Bungalow wyposażony w kilmatyzację, tak bardzo tu potrzebną. Codziennie uśmiechnięta dziewczyna dba o porządek, przynosi świeże ręczniki które układa fantazyjnie w przeróżne rzeźby. Raj. Jednym słowem raj. Piszę post, a obok siedzi bardzo bliska mi istota rodem z Australii, choć jak się okazało podobnie jak ja - pochodzi "ze świata". Dziś deszczowy dzień. Nawet w raju musi padać, aby później soczysta zieleń mogła raczyć nasze oczy. Kwiecień jest czasem burz i deszczy w Tajlandii. Mogę tak siedzieć i patrzeć godzinami na uderzające w ocean pioruny i rzęsisty deszcz. Taki czas do wewnątrz, jakże piękny. Do tej pory myślałam że opalenizna jest najważniejsza i zawsze wyczekiwałam słońca bardzo się denerwując na chmury i deszcz. Teraz widzę że wszystko ma swój czas i wszystko jest piękne. Akceptuj to co jest i szukaj w tym prawdziwej istoty, dostrzegaj piękno zachmurzonego nieba, deszczu obmywającego liście i kwiaty. Oj, jakże one się cieszą z tego. Po prostu weź kubek pysznej aromatycznej kawy usiądź i patrz. To wszystko. Jest tak cicho i spokojnie. Z każdym dniem jestem bardziej otwarta, bardziej nie boję się być sobą. Wręcz zaczyna to być naturalne :)
Pamiętam, że w noc z 31 grudnia na 1 stycznia, zwaną przez wszystkich Sylwestrem, wraz z moimi przyjaciółmi sporządziliśmy Mapę Marzeń. Każdy dla siebie. Siedzieliśmy razem na podłodze, dywanie, łóżku otoczeni setkami czasopism, gazet, zdjęć, kredek, mazaków, kleju i przez kilka godzin tworzyliśmy swoją mapę marzeń. W tle grała szamańska muzyka, paliły się świece i kadzidła. To był bardzo głęboki a zarazem twórczy proces. Czego ja chcę? Czy ja aby na pewno tego chcę? Ojej ona wzięła to, co ja chciałam przykleić. Nic nie dzieje się bez powodu. Tak czy inaczej po kilku godzinach każdy wziął ze sobą do domu swoją Mapę Marzeń. Moja wisiała na jednej z głównych ścian w moim pokoju, tak, aby móc ją widzieć każdego dnia. Zawsze wierzyłam w kreację rzeczywistości ale to co się zaczęło dziać ze wszechświatem już po kilku dniach przerosło moje najśmielsze oczekiwania. To tak, jakby składać zamówienie do wszechświata i po chwili masz dostawę do domu. Niesamowite!!! Jest kwiecień a moje zamówienie zostało zrealizowane. Szok? Nie. To normalne. Zmieniłam sposób patrzenia na ten proces, zaczęłam traktowac go jak coś oczywistego, jak jedną z moich naturalnych umiejętności. Kreacja.

Mapa Marzeń
Polecam zrobienie sobie Mapy Marzeń. Najlepszy czas do tego to... każdy dzień. Jeżeli jednak ktoś potrzebuje bardziej znaczącego czasu to może to być dzień:
Twoich urodzin
Przełomu roku
Wiosennego przesilenia
Zimowego przesilenia
Księżycowego nowiu

Zbierz wcześniej obrazki, pocztówki, zdjęcia, kolorowe gazety itp. Przygotuj duży arkusz papieru A3, klej, kredki, flamastry, nożyczki, świece, kadzidła.
Włącz muzykę, najlepiej taka, która "zabierze Cię dalej".
Zamknij na chwile oczy i ... do dzieła.
Twórz, kreuj, wycinaj, przyklejaj, nie myśl za dużo.

Możesz zaprosić to tej ceremonii swoich przyjaciół, dzieci, rodziców lub kogokolwiek chcesz.








sobota, 13 kwietnia 2013

Podsumowania czas - czyli gdzie jestem ze sobą

Dziś ostatni, pełny dzień w Khon Kaen. Od wczoraj w całej Tajlandii rozpoczęła się celebracja nowego roku chińskiego. Oblewanie się wodą przez kilka dni na znak oczyszczenia i obmycia swoich ciał z lęków, obaw, starych zachowań to część rytuału. Woda jest wszędzie, na ulicy, placach, chodnikach, czasem sklepach. Wszyscy noszą wodoodporne torby ze sobą. Większa część wolontariuszy zdecydowała się wynająć pokoje w hotelu na ten czas, aby uczestniczyć we wszystkich zabawach. Zostaliśmy w piątkę w klasztorze. 

Mam potrzebę pobyć trochę w spokoju przed kolejnym etapem podróży. Podsumować mój pobyt :).
Kształtuje się to następująco:
Podczas półtoramiesięcznego pobytu moim nożyczkom i rękom zaufały cztery osoby. Zrobiłam, a raczej poprawiłam też dredy jednej wolontariuszce.
Oddałam swoje włosy w ręce cudownej osoby która pięknie mi je podcięła.
Moje ciało przyjęło trzy masaże tajskie dzięki którym weszłam w głębokie partie siebie i .. odnalazłam mięśnie o których istnieniu nawet nie wiedziałam J.
Zrobiłam dwa masaże może nie MA-URI, bo nie było tu odpowiednich stołów ale stawy i większe grupy mięśniowe zostały wymasowane.
Po jednym ciężkim dniu, gdy w mojej głowie wszystko się kręciło a kondycja całego mojego ciała nie była najlepsza otrzymałam zabieg akupunktury od jednej wolontariuszki zajmującej się tym na co dzień. Już po kilku minutach niemalże zauważyłam zmianę kierunku przepływającej przeze mnie energii Qi.
Oddałam w kolejne ręce trzy książki. Ci, którzy mnie znają na co dzień, wiedzą, że przekazywanie książek jest poniekąd częścią mnie :).
Otrzymałam piękne niebieski spodnie, jedwabna chustę do kompletu, olejek kokosowy ręcznie wytłaczany oraz ziołową maść do masażu.
Wypiłam dziesiątki jak nie setki litrów musu owocowego: ananas, mango, papaja, liczi, dragon fruit, jabłko i inne soczyste owoce tworzyły jego skład.
Podczas podróży autobusem z naturalną klimatyzacją odbyłam przyśpieszony kurs obsługi profesjonalnego aparatu fotograficznego.
Wykonałam nim setki zdjęć, głównie mnichów i dzieci.
Miałam szansę malować na dużej powierzchni dwie postacie medytującego Buddy oraz znak Jin i Jang.
Nauczyłam się rozrabiać cement i układać z nieregularnych kształtów ceramiki czy lustra mozaikę. Znalazłam swój sposób jak to robić.
Odbyłam kilka konwersacji z powstającym z mozaiki Buddą.
Niechcący znalazłam się na prywatnej nauce u Dharma Teacher (mnich, który przekazuje nauki Buddy). Dowiedziałam się, że najważniejszą podróżą którą należy odbyć to.. podróż do siebie :). A to ci niespodzianka :).
Jeden z mnichów podszedł do mnie i powiedział że od trzech tygodni obserwuje moją pracę przy układaniu mozaiki i bardzo podziwia moją twórczość. Jednak już od samego patrzenia jest śpiący. Odrzekłam dość spontanicznie, ze to też jest medytacja. Z początku zaskoczony, uśmiała się do łez i potwierdził.
Siedziałam, stałam, chodziłam medytując kilkaset godzin. Wszystko po to, aby poczuć moment obecny.
Uświadomiłam sobie, że jeden krok składa się z sześciu ruchów. Było to nie lada zaskoczenie.
Wszystko jest medytacją. Każda czynność którą robię jest medytacją, jest koncentracją i skupieniem właśnie na odbywającym się procesie.
Osądzanie ludzi nie jest fajne. Osądzając poniekąd wyciągamy palec wskazujący w czyimś kierunku. Watro zauważyć, że trzy palce skierowane są … w moim kierunku.  Jeżeli osądzam zachowanie czy postawę innych, mogę być pewna, że za chwilę zachowam się dokładnie tak samo.
Wszystko przychodzi we właściwym momencie.
Najważniejsza jest intencja, co naprawdę chcesz teraz zrobić. I tu nie chodzi tylko o jakiś wyczyn. Nawet powiedzenie sobie z pełna uważnością idę teraz wziąć prysznic albo umyć naczynia zmienia jakość wykonywanej czynności.
Transparentność i otwartość popłaca. Zawsze o tym wiedziałam ale myślałam że to tylko jest korzystne dla mnie. Teraz wiem, że taka postawa otwiera również ludzi w twoim otoczeniu. Szybciej.
Jeżeli chcesz się z kimś dogadać, to się dogadasz. Nie ważne w jakim języku ktoś mówi.
„Jeżeli stoisz jedną nogą w przeszłości a drugą w przeszłości – lejesz na teraźniejszość.” To angielskie powiedzenie bardzo przypadło mi do gustu. Może trochę wulgarne, bo było stosowane w pracy z więźniami, ale jakże prawdziwe.
Okazało się że mogę spać 5 godzin na dobę i czuć się świetnie.
Podążam za sobą. Jestem sobą.
Jeżeli urodziłeś się jako róża nie staraj się całe życie być tulipanem. To jeszcze jedna angielska mądrość :).

W niedzielę nowy etap podróży. Całkowita zmiana otoczenia. Znowu stoję przed drzwiami które zaraz otworzę. Jestem ciekawa, jednak nie wiem co znajdę. Mam pewne przypuszczenia które rodzą oczekiwania. Biorę zatem głęboki oddech do siebie i z ufnością i otwartością otwieram drzwi do nieznanego.

Lubie robić podsumowania. Od zawsze je robiłam. Właściwie każda okazja jest dobra do tego aby coś podsumować. Pozwala to nam zobaczyć przebyta drogę, zmianę naszych zachowań czy przekonań, zobaczenie nauki.
Zachęcam do podsumowań :).












środa, 10 kwietnia 2013

Młodość w klasztorze - jak bardzo jesteś sobą

O młodych mnichach chciałam już dawno napisać. Dziś nadszedł ten dzień. Poniekąd zainspirowałam mnie do tego dzisiejsza poranna medytacja. Od jakiegoś czasu zaczynamy o 4:00. Od śpiewania przechodzimy do stania, chodzenia w końcu siedzenia. Trwa to około godziny. W świątyni siedzi się według określonego porządku: starsi mnisi na przedzie następnie młodzi mnisi oraz tak zwani cywile albo kandydaci na mnichów. Ja siedzę zazwyczaj w pierwszym rzędzie tuż za młodymi mnichami. Dziś siedziałam sobie i weszłam w dość głęboką medytację gdy po chwili usłyszałam coś w rodzaju kwilenia. Odgłos ten narastał więc otworzyłam oczy powoli wracając do odczuwania bycia w świątyni gdy nagle tuz przed moimi oczyma, w odległości może dwóch metrów dwóch młodych może dziesięcioletnich mnichów zaczęło się ze sobą bić. Wow. Na początku nie mogłam w to uwierzyć. Co tu się dzieje? Bójka i to całkiem poważna, pięści, kopniaki w głowę no normalnie tajski box. Wszystko byłoby zrozumiałe, to nie pierwsi walczący chłopcy ale żeby podczas medytacji? Zaskoczona byłam nieprzeciętnie. Ze spokojem patrzyłam co się dzieje. Po chwili do walczących mnichów podeszło dwóch starszych i stanowczo aczkolwiek ze spokojem, bez słów po prostu ich rozdzieliło pokazując im aby usiedli z powrotem na swoje miejsce. Musiałam mieć ciekawą mnie bo jeden ze starszych, rozdzielających mnichów szeroko się do mnie uśmiechnął. Zaskoczyła i zainspirowała mnie reakcja starszych mnichów, ich spokój, opanowanie, jakby chcieli powiedzieć wiem że wasz umysł czasami może zejść ze swojej drogi ale do was należy opanowanie wszystkich emocji i nie dopuszczenie aby one wami kierowały. To wyczytałam z ich zachowania, z ich twarzy. Może słusznie może nie.
Młodzi mnisi. Uwielbiam ich. Uwielbiam patrzeć na to jak radzą sobie w pogodzeniu natury dzieciaka z naturą mnicha. Są w tym tacy naturalni. Jakiś czas temu byliśmy z wizytą w lesie, gdzie znajduje się mały klasztor. Za jakiś miesiąc wszyscy wolontariusze mają się tam przenieść aby pomóc w budowaniu wioski. Oglądaliśmy ten rozległy teren gdy nagle zza drzew wyskoczyło dwóch młodych mnichów. Od razu ich zauważyłam. Byli tak bardzo nieśmiali że nawet na mnie nie patrzyli. Na szczęście miałam aparat. Boso biegali po lesie. Oddaliłam się od grupy i poszłam a właściwie pobiegłam za nimi. Na początku nieśmiali ale z każdą chwilą nabierali przekonania. Już za chwilę zaczęły się popisy. To było naprawdę rozkoszne. Po chwili nawet zaczęli pozować do zdjęć J.
Lubię ich. Lubię patrzeć jak śpią podczas medytacji bo codzienna pobudka o 3:30 to widocznie dla nich za dużo. Lubię patrzeć jak się bawią w wolnym czasie. Wygłupy jak u cywilach dzieciaków. Dokładnie ta sama natura.
Oczywiście mam kilku ulubieńców. Dlaczego są moimi ulubieńcami? Bo czuję że są sobą, że nikogo nie naśladują. Jak medytują to medytują, jak maja dość to zasypiają w siadzie skrzyżnym podczas medytacji kładąc głowę na podłodze. Są sobą. Czuję to.

Czy starasz się upodobnić do kogoś? Jeżeli tak, po co to robisz? 










niedziela, 7 kwietnia 2013

Z życia klasztornego - mnichów przybywa



W społeczności klasztornej zostanę jeszcze tydzień. Dzieje się tak dużo, że nie nadążam zapisywać wszystkiego. Może nie muszę, może po prostu mam tego doświadczać. Praktykujemy tu mindfulness co oznacza bycie w tu i teraz nie wybieganie na przód, nie rozpamiętywanie dnia wczorajszego. Oj jakże trudno jest utrzymać umysł w takim stanie przez cały dzień. Ma on tendencję do eksplorowania przyszłości i zagrzebywaniu się w detalach przeszłości. Nasze zadanie polega na trzymaniu go w pionie, w tu i teraz. Wyzwanie nie lada. Moja mozaika postępuje choć nie jest jeszcze gotowa. Zostałam poproszona o namalowanie jeszcze jednego obrazu Buddy i o dziwo namalowałam go dość szybko. Tak sobie wczoraj pomyślałam, układając mozaikę z ciemnozielonych kawałków potłuczonego szkła. Każdy element jest inny, do Ciebie należy decyzja który wybierzesz, gdzie i w jakim położeniu go umieścisz, w pionie, poziomie, a może na skos. To twoja decyzja. Czasami myślałam że fajnie by było zmienić jakąś sytuację w moim życiu i na przykład wybrać inne zachowanie, inne rozwiązanie, inną drogę. Otóż mozaika mi mówi że nie do końca tak się da. Nie mogę zmienić położenia jednego kawałka i chcieć aby reszta wyglądała tak samo. Zmieniając jeden muszę zmienić i pozostałe. Tak sobie pomyślałam że mamy tendencję do rozpamiętywania i użalania się nad jakąś nasza decyzją. Gdyby nie ona nie byłoby nas tutaj. Nie byłoby nas w tym miejscu. Bylibyśmy gdzie indziej. Może w lepszych warunkach, może w gorszych, po prostu gdzie indziej.
Życie wolontariusza jest całkiem fajne. Poznaję mnóstwo pięknych istot z całego świata, z Kanady, USA, Anglii, Niemiec, Kolumbii, Holandii. Każdy inny, każdy ma inne spojrzenie na świat. To naprawdę jest fascynujące. Uczy tolerancji i akceptacji innych konceptów. Nie muszę ich brać ale tez nie mam nic przeciwko temu że inni myślą inaczej.
W klasztorze przybywa mnichów. Ostatnio prawie dwa razy w tygodniu odbywa się ordynacja, podczas której nowicjusze stają się mnichami. To piękna uroczystość. Uczestniczyłam w kilku. W przeddzień nowicjusze maja golone głowy. To trudne zwłaszcza dla młodziutkich chłopców, 6, 7 letnich. Czasami płaczą podczas tego rytuału. Ordynacji rozpoczyna się rankiem od procesji wokół świątyni. Podczas trzykrotnego okrążenia świątyni jedna starsza kobieta nawołuje po czym pozostałe zawodzą płaczliwie. Następnie nowicjusze rzucają w gości kwiatami i pieniędzmi. Małe dzieci uwielbiają to. Czasami nawet dochodzi do przepychanek J. Następnie wszyscy udają się do świątyni gdzie już czeka starszyzna. Rozpoczyna się rytuał wyświęcania mnicha oraz jego szat i specjalnego naczynia do którego codziennie zbiera jedzenie od mieszkańców. Częścią rytuału jest również podziękowanie rodzicom i przeproszenie ich za wszystkie przykrości, które musieli znosić. Następnie odbywa się szereg różnorakich modlitw i śpiewów. Mnich, który przewodzi całej ceremonii ma przed sobą specjalny wachlarz. Gdy mówi do nowicjusza lub do zgromadzonych gości stawia go przed sobą. Pokazuje w ten sposób, że to nie są jego słowa, tylko mądrość Buddy. Po zakończeniu ceremonii w świątyni wszyscy udają się na zewnątrz aby wspólnie świętować przy suto zastawionych stołach. Zapraszani są wszyscy.
Ostatnio usiedliśmy sobie rankiem z Patrickiem na ławeczce i obserwowaliśmy co się dzieje. Po krótkiej chwili w naszych dłoniach wylądowała porcja lodów. Takie oto mieliśmy śniadanie o 7:00 rano :). Wszyscy byli bardzo radzi. Tajowie uwielbiają się dzielić i częstować Cię wszystkim. Trudno im odmówić :).


Zdjęcia robione były jeszcze niestety starym aparatem..

Oddanie czci Buddzie


Błogosławieństwo


Rodzice ofiarują swoim synom szaty mnicha