niedziela, 17 marca 2013

Gotowanie dla grupy i nasze oczekiwania



Czasami przychodzi taki dzień, że musisz coś ugotować. Do tej pory obsługiwały nas cudowne tajskie kucharki, gotujące dla społeczności klasztornej jednak z różnych względów przyszedł czas na wolontariuszy. Ochotników brak. Na pytanie, kto mógłby zrobić zakupy dla grupy i ugotować obiad niemalże wszyscy spuścili głowę. Tak jak w szkole gdy nauczycielka zadaje pytanie i szuka adresata. Poproszono nas jednak abyśmy wyznaczyli po dwie osoby każdego dnia które będą odpowiedzialne za gotowanie :). Podszedł do mnie Patrick, czterdziestoparoletni anglik, pytając czy jestem dobrym kucharzem. Znowu bez wątpienia niemalże wykrzyczałam – tak, ja nim jestem! Stwierdził, że to super, że on nie umie nic ale może mi pomagać. Bardzo lubię Patricka. Przeprowadzamy codziennie mnóstwo odkrywczych rozmów podczas posiłków, czasu wolnego czy stania na drabinach.  Podróżuje po świecie od lat i opowiada o różnych miejscach o duchowości i bezwarunkowej miłości. Lubię go. Dostałam pieniądze i poszliśmy na zakupy – ja, Patrick i MaryAnn, która postanowiła nam pomóc. Trafiłam na bazar, na którym znajdowały się owoce (większości z nich nawet nie znam), warzywa, ryby, zioła, fasole i mnóstwo innych spożywczych różności. Nie wiedziałam co wybrać i w jakiej ilości. Zawsze jak coś robisz pierwszy raz to jest trudniej, bo nie wiesz co wybrać, ile tego wybrać i czy będzie smakowało. Zaczęliśmy proces krojenia, blanszowania, gotowania i przyprawiania. Korzystaliśmy z kuchni w której na co dzień powstają posiłki dla mnichów i pozostałych uczestników spotkań. Patrick miał wyzwanie z jedna kucharką, która w ogóle nie chciała nam pomóc, była niemiła, nie pokazała nam jak zapalić gaz na wielkiej kuchence. Patrick już od początku był zdenerwowany. Z tego wszystkiego podczas wspólnej próby zapalenia ognia na kuchni – podpalił mi skórę na dłoni. Przepraszał bardzo i biegał po kuchni sam już nie wiedząc za czym. Mówię mu sól, przynieś mi sól. A on mi daje cukier. Postanowiłam użyć innych znanych mi metod i ból oraz rana zniknęła bez śladu. Mój proces rozpoczął się gdy do kuchni wszedł jeden z wolontariuszy. Nalał wody do szklanki, usiadł sobie i obserwował podając nam „lekkie sugestie” odnośnie gotowania. Dopiero teraz uświadomiłam sobie że on, jako jedyny od trzech dni nie pracuje, nie medytuje tylko sobie chodzi i komentuje. Ale proces. Aż się nie spodziewałam. Kurczę, pomyślałam sobie, wszyscy coś robią a ten będzie się przechadzał i komentował. Postanowiłam zwrócić mu delikatnie uwagę aby umył po sobie szklankę z której pił wodę. On jednak postanowił ją zostawić mówiąc, że może potem po nią wróci. Oj działo się w tej kuchni. Jednak pomimo tych wszystkich procesów przygotowaliśmy dla grupy pyszny obiad. Każdy wziął po dwie dokładki, więc chyba im smakowało :). Wieczorem siedzieliśmy sobie z Patrickiem na kwiecistym dziedzińcu i wspominaliśmy dzisiejszy dzień i nasze gotowanie. On miał oczekiwania względem tajskiej kobiety, która według niego powinna zachowywać się w dużo milszy sposób, bo jest przecież buddystką i podąża za jego naukami. Ja zaś oczekiwałam, że Ian będzie pracował tak jak inni a nie tylko przyglądał się pracy. Tak, dużo oczekiwań. Ktoś powinien zachowywać się tak a nie inaczej według nas. Najśmieszniejsze jest to, że mnie nie drażniła ta kobieta a Patricka nie drażnił wolontariusz. Trzeba uważać na każde stwierdzenie, gdzie pojawia się słowo POWINIEN. Nikt niczego nie powinien ani nie nie-powinien. To nic innego jak nasze oczekiwania wobec ludzi. Także okazało się, że odkrycia mogą być nawet podczas przygotowywania posiłku.

Przebywając w swoim otoczeniu: domu, pracy, szkole, warsztacie rozwojowym, zobacz w swoich myślach ile razy użyła/eś magicznego słowa POWINIEN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz to, czym chcesz się podzielić: